Zdecydowana większość moich wyjazdów rowerowych to solówki. Jeżdżę gdzie chcę, którędy chcę, startuję o której chcę godzinie. Zainteresowałem się zorganizowaną formą turystyki rowerowej. Wszystko w pewnym znaczeniu poukładane. Jadę którędy każą, startuję z wyznaczonego miejsca o ustalonej godzinie .W wyznaczonych miejscach dostanę jeść, pić i będę mógł swobodnie odpocząć. Do tego jeszcze na życzenie mogę podać do przewiezienia ciepłe ubrania do wieczornego punktu kontrolnego aby było się w co przebrać na nocną jazdę. Luksus pierwsza klasa ale z tego udogodnienia nie korzystam. W tym celu zapisałem się na organizowany 28 kwietnia w rodzinnych stronach ultramaraton "Piękny Wschód"na dystans 510 km ze startem w Parczewie. Jak tylko ustąpiły mrozy zacząłem treningi. Przejechanie kilkuset km wystarczająco rozruszało mnie po relatywnie krótkiej zimowej przerwie. Wyjazdy do Eisenhüttenstadt i Drezna były dostatecznym testem kondycji.
Czas do wyjazdu zleciał bardzo szybko. Ostatni tydzień przed to częste sprawdzanie różnych prognoz pogody...
Dojazd do Parczewa tuż przed tzw. " długim majowym weekendem " zajął niespodziewanie dużo czasu. Niestety spóźniłem się na odprawę techniczną. Dowiedziałem się później niezbędnych szczegółów od współuczestników na wieczornych rozmowach. W ostatniej chwili z powodu remontu drogi została zmieniona trasa maratonu. Ta nowa nie bardzo chciała się przyjąć w moim Garminie ale jakoś poszło.
Do 24.00 jeszcze rozmowy, jedzenie , przygotowania rowerów, bagażu. Prognozy pogody bardzo pomyślne.
Reisefieber tradycyjnie wypiera sen. Długo leżę. Z sali dobiega chrapanie w wielu rodzajach...
Przebudzenie samoistne. Śniadanie, zwijanie noclegu, ostatnie poprawki pakowania , testowa przejażdżka i kierunek do punktu startowego po nadajnik GPS. Nie ukrywam , że udziela mi się lekki stres. Kondycyjnie może nie bo wiem jakim wysiłkiem pachnie 500km ale o jakieś trudne do przewidzenia przypadki - kontuzje, problemy ze sprzętem. Czas do startu strzelił jak z bicza. O 8.45 dźwięk trąbki startowej i ruszyliśmy.
Zarys trasy na dystans 510 km |
Etap I. Parczew - Krasnystaw 108 km
Tylko co wyjechałem ze stadionu łapie mnie skurcz w udo i pośladek. Skąd, co ??? Chyba ze trzy sezony temu ostatnio doznałem skurczu ale w pośladek... Kręcę bardzo ostrożnie aby rozruszać. Zgodnie z prognozą pogody zmaganie z przeciwnym dosyć silnym wiatrem.Skurcz dokucza. Nie pozwala jechać pod wiatr w dolnym chwycie. W głowie wytwarza mi się bałagan. Jak tak ma być przez 500 km to marne szanse na ukończenie... Towarzystwo ze startu zostawia mnie w tyle. Odpuszczam tempo. Oszczędzam prawą nogę. Z domu przekazują mi informację , że nie działa mój nadajnik GPS . Po drodze kilka dobrych podjazdów. Miejscami 9% nachylenia. Nieźle spompowany po 108 km dojeżdżam do PK 1 w Krasnymstawie (godz 13:06). Pośród innych uczestników słychać narzekania na wmordewind.
Zgłaszam na punkcie awarię GPS. Coś tam resetują i zaczyna nadawać pozycję.
Zjadam żurek, cebulaka, banana. Chwila odpoczynku w wygodnej pozycji , napełniam bidony i jadę dalej.
Etap II. Krasnystaw - Hrubieszów 62 km
Odpoczynek i ciepły posiłek zrobiły swoje. Skurcz odpuścił. Jakiś wysokoelektrolitowy ten żurek był. W sumie to i inne zaburzenia elektrolitowe też łagodzi ;-)W Krasnymstawie odbijam na wschód więc wiatr staje często pomocny. Etap bardzo przyjemny. Przejeżdżam go sam. Po drodze delektuję się pięknymi krajobrazami lubelszczyzny w wiosennym przebudzeniu.
Do PK 2 w Hrubieszowie w porównaniu do PK 1 dojeżdżam wręcz wypoczęty ( godz. 16:12). Tutaj szybki posiłek . Drożdżówka, banan uzupełnienie bidonów. Krótkie spotkanie z rodziną i kierunek Tomaszów Lubelski.
Etap III Hrubieszów - Józefów 86 km
W dobrym nastroju ruszam na III najbardziej górski etap maratonu. Tym razem wiatr napiera z boku ale znacznie osłabł. Jedzie się dobrze. Ciekawie. Podjazdy i zjazdy. Przed Tomaszowem doganiam dosyć liczną grupę.W niej kolegów ze startu. Razem z grupą spokojnym tempem o godz. 20:23 już po ciemku docieramy do PK 3 w Józefowie. Robi się zimno. W Józefowie na punkcie solidny posiłek. Smaczne kanapki, banany, batony. Uzupełniam bidony izotonikiem. Przebieram się w cieplejsze ubranie.
Etap IV Józefów - Janów Lubelski 78 km
Dobrze przygotowany do nocnej jazdy razem z kolegą Marcinem ruszamy na nocny etap przez Lasy Janowskie. Jedzie się dobrze. Wiatr ustaje, ruch drogowy bardzo mały, spokój. Temperatura w dolinkach spada do 4C. Nie mam problemów z sennością. Dupsko już daje znać o sobie. Coraz trudniej znaleźć pozycję na siodełku. Latarka Convoy SII spisuje się bardzo dobrze. Z dobrym czasem o godz 00:24 docieramy do PK 4 w Janowie Lubelskim urządzonym w domu kultury. Tutaj dostajemy ciepły posiłek, banany, batony, izotonik.Są materace na których jak ktoś chce może się zdrzemnąć. Chwila odpoczynku , ubieram jeszcze jedną koszulkę i dalej z Marcinem startujemy w kierunku Żółkiewki.
Etap V Janów Lubelski - Żółkiewka 68 km
Po dobrym posiłku start na piąty etap w dobrym nastroju. Druga połowa nocy bardzo chłodna. Praktycznie założyłem na siebie wszystko co miałem z ubrań. Została jeszcze przeciwdeszczówka...W nogach już ponad 400 km. Zmęczenie daje już wyraźne sygnały. Co raz częściej nie udaje się ominąć dziur w asfalcie, byle jak obsługuję przerzutki. Nadgarstki dają już znać , że się na nich opiera jakaś część masy. Długo jedziemy sami. Jest kilka górek do pokonania. Robimy dwie krótkie przerwy. Dogania nas grupa.W okolicach 4.00 zaczyna świtać. Razem z grupą o godz. 04:33 dojeżdżamy do PK 5 w Żółkiewce zorganizowanym w klimatycznym Centrum Kultury Samorządowej.
Wewnątrz liczne fotografie z lat minionych, sala ze sceną pamiętająca jeszcze występy , apele i poranki z minionej epoki.
Do jedzenia smaczne kanapki, banany , batony. Było coś ciepłego ale zjedli. Wszyscy totalnie zmęczeni, niewyspani. Ktoś naprawia coś przy kole, komuś strzeliła linka od przerzutki...
Etap VI Żółkiewka - Dąbrowa 65 km
Od Żółkiewki decyduje się na jazdę solo. Po krótkim odpoczynku i posiłku nogi podają wyśmienicie. Zaraz za PK 5 wschodzi słońce. Uwielbiam ten moment na każdym wyjeździe. Aż się mocniej ciśnie na pedały.Do Piasków teren górzysty. Widoki ciekawe i dobre prędkości na zjazdach. Robi się coraz cieplej. Chęć ukończenia maratonu w okolicach 24 godzin jest jeszcze realna. Jest motywacja. Po drodze wyprzedzam kilku zawodników. Siła w nogach jeszcze jest ale zaczyna łamać spanie. W dobrym tempie przyjeżdżam na PK 6 w Dąbrowie (godz. 07:44).
Pogoda świetna więc przystanek urządzony na świeżym powietrzu. Tu postój bardzo expresowy. Zrzucam tylko ciepłe ubrania, zjadam banana i jadę dalej.
Etap VII Dąbrowa - Parczew 43 km
Nogi jeszcze dobrze podają ale bardzo dokucza mi senność. Do przejechania jeszcze tylko nieco ponad 40 km więc walczę ze spaniem. Pomaga jedzenie. Pociskam więc kilka batonów. Teren płaski więc udaje się jechać w miarę jednostajnym tempie. Robię jeszcze fotkę charakterystycznej architektury regionu.Styk z siodełkiem jest już nieznośny. Po pięćsetnym kilometrze zaczyna się odliczanie pozostałego dystansu. Z daleka już widać Parczew.
W końcu o 9:30 wjazd na metę. Szybko do sędziego wpisać czas przyjazdu. Jest radość, zadowolenie, satysfakcja. Wręczenie pamiątkowego medalu i dyplomu. Udało się. Czas zadowalający - 24 godz i 45 min
Po przyjeździe szybki prysznic, butelka wody. Oddaję nadajnik GPS. Kładę się na chwilę na karimacie.
Obok śpi kilku zawodników. Niektórzy śpią na murawie boiska. Zasypiam momentalnie. Budzę się przed 13.00.
Pakowanie sprzętu i odjazd z kolarskiej uczty.
Podsumowując wyścig bardzo dobrze zorganizowany. Bufety na punktach zaopatrzone jak trzeba , szczególnie te nocne gdzie ciepły posiłek jest bardzo przydatny. Rower Cannondale Synapse spisał się wyśmienicie. Udało się przejechać dystans bez kapcia chociaż wymienianych dętek po drodze kilka leżało. Dupsko boli ale to tak ma być. Trochę matematycznego ujęcia całego zajścia. Samej jazdy było 21 godzin i 6 minut, postoju 3 godz. i 39 min. Średnia prędkość netto jaką uzyskałem to 24,4 km/h. Średnie tętno 127 a maksymalne 172.
Nie można nie wspomnieć o walorach turystycznych regionu lubelszczyzny. Co prawda nie było na nie zbyt wiele czasu ale warto tu przyjechać turystycznie. Pięknie tu o każdej pozwalającej na jazdę rowerem porze roku.
GALERIA
I ja tam byłem, żur i kawę piłem, .... tylko na 250 km . Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńA w tym roku znowu. Ja znów tam będę, a Ty ?
OdpowiedzUsuń