wtorek, 6 września 2022

Kask na głowie ratuje życie

 Przejechałem już rowerami dziesiątki tysięcy kilometrów. Wracając z treningu w dniu 2 września 2022 zostałem potrącony przez samochód. Śmiało mogę powiedzieć , że kask uratował mi życie. Gdybym jechał bez kasku to prawdopodobnie nie pisał bym tych słów. Zderzenie z asfaltem było bardzo silne. Zdarzenie zostało zarejestrowane przez monitoring.


Teraz bez kasku nie pojadę nawet do najbliższego sklepu po przysłowiowe bułki.

sobota, 4 maja 2019

Ultramaraton Piękny Wschód 2019

To mój drugi start w "Pięknym Wschodzie". Impreza ma swój klimat. Przyciąga. Zapisałem się od razu jak pojawił się na stronie maratonu stosowny formularz. Od zapisu do dnia startu zleciało  wyjątkowo szybko i jak to zwykle bywa czasu na treningi za wiele nie było. Coś tam pojeździłem, ze 3 razy po 120 km plus drobne dystanse. Ale co tam nie jadę tam na wyścigi. Do Parczewa dojechałem dzień wcześniej  po 18.00 . Podróż przebiegła mi wyjątkowo dobrze. Nawet nie wiem kiedy przejechałem te prawie 700 km. Pierwsze kroki kieruję do biura zawodów, zapis, formalności, przydział numeru, pakiet startowy. Zaczyna się odprawa techniczna, czyli wszystkie informacje o trasie, utrudnieniach, sprawy regulaminowe itp. Komandor potwierdza ,że za czas poniżej 24h zawodnik otrzymuje klasyfikację do BBToura 2020. Tak więc jest o co powalczyć.  Start mam wyznaczony na  7:30.

Widok trasy maratonu. 526 km


Odprawa techniczna

Po odprawie jeszcze skok do sklepu po jakiś prowiant na śniadanie i chmielowy isotonik. Spotykam kilku znajomych z ubiegłorocznych rajdów. Wieczór upływa na czynnościach przygotowawczych. Zapakowanie prowiantu, przypięcie numerów startowych, dobór ubrań. Prognoza pogody wygląda dobrze. Ryzyko opadów nad ranem w niedzielę.

Przygotowania.
Coś jeszcze siedzimy, rozmawiamy. O 23:00 komandor zarządza spanie. Wszyscy wskakują na materace, karimaty i cisza nocna...

Spanie
Jak zwykle nie mogę zasnąć. Chyba do pierwszej w nocy leżałem. Reisefieber i lekki stres przed startem się udziela. Budzę się o 5:00 przed budzikiem.
Teraz już wszystko w wojskowej dyscyplinie. Toaleta, śniadanie, zwijanie noclegu. Wcinam "łatwopalny" posiłek. Bułki z dżemem i masłem orzechowym, drożdżówkę, banana, jakieś ciastka z herbatką. Już o 7:00 idę na start.

Przed startem z logo silnej grupy kibicującej.
Na tej edycji maratonu grono kibiców powiększyło mi się o absolwentów Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego  rocznik 1997. To tak na okazję naszego zjazdu po latach. Nie powiem, jest motywacja. Jeszcze przed tak liczną  grupą nie występowałem...
Przydział nadajnika GPS i pod balon startowy. Tu już emocje przedstartowe buzują. W grupie startuję ze znajomym z ubiegłego roku Kubą.

Na starcie
Charakterystyczny dźwięk trąbki i pojechaliśmy. Pierwsze kilometry lajtowa rozgrzewka. Pogoda świetna. Trochę wiatr. Po większości boczny. Jak w plecy to podkręca średnią. Nie wróży to jednak niczego dobrego...

Po drodze.

Tak bez większych zrywów dojeżdżam do PK1 (112km) w Krasnymstawie. Jeszcze przed nim wiatr zaprezentował co potrafi...
Na punkcie dobry posiłek. Obsługa bardzo pomocna. Przygotowują napoje, napełniają bidony. First class. Jak na pierwszy PK to nawet z nadmiarem. Po drodze dostaję informacje , że nie działa mój GPS. Tak jak w ubiegłym roku... Robię jedyne co mogę - uruchamiam go ponownie.

PK1
 Aby zmieścić się w limicie 24 godz. zakładam ograniczyć postoje na punktach kontrolnych do niezbędnego minimum. Jedzenie, picie, bidony i ogień dalej. Nie sposób nie zauważyć , że podobną taktykę przyjęła większość uczestników maratonu. W porównaniu do ubiegłego roku to na prawdę jest na czas...
Ruszam dalej. Nie mogę wyjechać z miasta. Poza GPS-em pomiarowym wariuje mi nawigacja.


Co chwila traci sygnał z satelitów. Nie rozumiem zjawiska. Do tego jeszcze dalej dostaję sygnały, że dalej nie działa mój nadajnik GPS. Restartuję go ponownie i z podramówki przekładam do kieszeni. Pomogło. Nawigacja wiesza się dalej. Jadę sam i co raz popadam w niepewność czy aby dobrą drogą. Jedynie śmieci po batonach i żelach potwierdzają słuszność trasy. Swoja drogą to też ludzie tak beztrosko śmiecą. Fajna pamiątka po maratonie promującym turystykę rowerową... Czy tak trudno włożyć tą folię po batonie do kieszeni i wyrzucić na PK...?
Jeszcze trochę nawigacja fiksowała i tak od Tarnogóry chwyciła.  W Tarnogórze pamiątkowe foto z pozdrowieniami dla rodziny :-)

Tarnogóra
 Do PK2 w Żółkiewce jest dziwnie blisko. Dobrze się jechało , żeby tylko nie ten przeciwny wiatr. To według mnie najbardziej klimatyczny punkt kontrolny całego maratonu. Zorganizowany w budynku Ośrodka Kultury Samorządowej.

PK2 Żółkiewka
Tam dobry posiłek w sali widowiskowej.



Wszystko biegiem, czas goni. Szybkie foto stałej wystawy "Powróćmy jak za dawnych lat"


Kolejny etap pokonuję sam. Jedzie się dobrze żeby nie ten wiatr. Daje popalić. Wszystkim dokucza. Robi się coraz chłodniej. Po drodze gdzieś licznik wybija 200 km.

Przed Opolem Lubelskim jest ju z tylko 12 stopni C. Do PK3 docieram po 18.00. Tu dosyć nerwowo. Poza serwisem gastro trzeba się ubrać na noc.


Wcinam 3 kanapki, banana, herbatkę. Zimno jest. Ubieram ciepły zestaw ubrań. Wspominam ciepłe rękawiczki które zostały w domu...  Z Opola Lubelskiego ruszam na północ w kierunku Dęblina. Dokuczliwy przeciwny wiatr staje się boczny. Trochę lżej. Farma 97 kibicuje :-)



 Pochmurno jest i dosyć szybko zanurzam się w noc. Przed Puławami jest ju z całkiem ciemno. Niestety bez widoku zachodu słońca.
Na wylocie z Puław zwalnia obok mnie VW Golf III. Z przodu dziewczyny, z tyłu chłopaki trąbią  hejnały na browarach...Ciekaw jestem rodzaju zainteresowania moją osobą... Otwiera się okno z tyłu "Dobry wieczór, proszę pana dokąd ten wyścig?" Odpowiadam ..." A ile kilometrów ?" Odpowiadam... Zamieniliśmy kilka zdań. Pożyczyli powodzenia, ja im udanej imprezy. Kulturka.   Za Puławami nocny industrialny widok na Azoty, dalej po lewej stronie na elektrownię Kozienice. Nieźle dymią. Od Wisły trochę ciągnie zimnem. O mało co nie przegapiłem PK4 w Gołębiu. Jakoś tak za szybko po 50 km. Tu ekspresowy posiłek, napełnianie bidonu i ogień dalej.

PK4 w Gołębiu

Farma 97 czuwa :-)

Zaczyna się już nocna jazda. Jadę sam. Wiatr nieco słabnie podobnie jak ruch drogowy. Jedzie się świetnie. Lubię to nocne flow. Cisza spokój. Spłycenie myśli. Trochę czuję w nogach dzienne zmagania z wiatrem. Poszło na to dużo pary. W którejś miejscowości po drodze dostaje gromkie lajki od alkoholizującej się pod wiatą młodzieżówki...Sobota w końcu, imprezowy dzień.


Długie proste odcinki, w oddali widzę mrugające lampki innego kolarza. Doganiam go. Widzę czerwony numer startowy - solista. Razem nie pojedziemy. Zamieniamy parę słów , zbieram się w sobie i cisnę do przodu.
Na PK5 w Stoczku Łukowskim po drobnej pomyłce drogi jestem przed pierwszą w nocy. Tu punkt kontrolny w wysokich progach. Sam Urząd Miasta i Gminy nas ugościł i to w sali obrad Rady Miasta.

PK5 Stoczek Łukowski
Podobnie jak na pozostałych punktach ekspresowy serwis gastro, herbatka, bidony... Farma 97 czuwa :-)





Łykam kilka tabletek Asparginu. Mimo picia isotoniku czuję lekkie skurcze mięśni. Kilka minut odpoczynku i dalej przez noc na ostatni punkt kontrolny w Międzyrzeczu Podlaskim. Noc sprzyja. Wyniki czasu przejazdu i pozostałego dystansu wskazują , że na styk zmieszczę się w 24 godzinach. Temperatura jeszcze spada o parę stopni. Jadę sam w miarę równym tempem. W zasadzie to nie wiem jak szybko bo wskazań licznika nie widać w ciemności. Tak staram się wyczuć ile pary przykładać do napędu aby się nie spompować. Gdzieś po drodze przez chwilę pojawia się lekka mżawka. Nawet nie zakładam przeciwdeszczówki. Tu fragmentami droga wiedzie przez las. Przytulniej. Nie wieje. W lesie coś ryczy.
O 3:31 melduję się na ostatnim PK w Międzyrzeczu Podlaskim. Wow jaka miejscówka.

PK 6 Międzyrzecz Podlaski
 To mój najkrótszy pobyt na punkcie. Pieczątka, bidony, dwie drożdżówki i ogień. Do przejechania 84 km w około 4 godziny. Motywator jest. Ukończenie maratonu w 24 godziny w zasięgu...
 Dla tych co czas mierzą...szlabany...


Powoli wynurzam się z nocy.


Chmury są. Wschodu słońca nie będzie. Na tym ostatnim etapie cisnę ile wejdzie, nie ma potrzeby oszczędzać sił. To lubię najbardziej , chwytać flow mając w nogach prawie pół tysiąca km. Styczna z siodełkiem już daje znać o sobie. W głowie dwa tematy. Przeliczanie czasu i kilometrów oraz zaklinanie usterki. Mam pół godziny marginesu. Złapanie gumy albo zerwanie łańcucha mogło by mi ten czas zabrać a przytrafia się to w najmniej oczekiwanych momentach. Przed samym Parczewem organizator wyznaczył trasę z oesem cofką pod Radzyń Podlaski. Znowu pocałunek przeciwnego wiatru. Zaczyna się odliczanie ostatnich kilometrów. O 7:05 melduję się u sędziego na mecie. Jest radość. Bilet na BBtoura 2020 w kieszeni. Teraz ścianka, wywiady, autografy... ;-)



Na mecie. Czas 23h35 min.
Dziękuję wszystkim , którzy mi dopingowali, kibicowali byli ze mną  na trasie.



GALERIA 


Trochę cyferek:

                                                                HR💓 średnie 133
                                                                HR💓 max  176


niedziela, 27 stycznia 2019

Rzymskie ferie



Na ferie dzięki super ofercie Easyjet poleciałem z rodzina na krótką wycieczkę do Rzymu. Przygotowując się do wyjazdu pomyślałem też o jakimś rowerowym akcencie turystycznym. Przez internet znalazłem firmę Obike , która jest operatorem rowerów miejskich w Rzymie i kilku innych miastach Europy. Już dużo wcześniej chciałem spróbować takiego rodzaju transportu ale zawsze coś było nie po drodze. Pobrałem stosowną aplikacje na telefon, zasiliłem swoje konto kwotą 20 zł , poczytałem faq , spakowałem mini pompkę rowerową i kurtkę przeciwdeszczową.


Strona główna aplikacji

Po przylocie na miejsce przemieszczając się po mieście rozglądałem się za charakterystycznymi pomarańczowo srebrnymi pojazdami. Pomocny jest w tym lokalizator rowerów w aplikacji Obike.

Lokalizator rowerów
 Szybko znajduję pierwszy rower a raczej jego zwłoki.

Pierwszy znaleziony rower

Cóż i tak bywa. Lokalizator pokazuje na dzielnicy jeszcze kilka sztuk. Wszystkie niestety w podobnym stanie.

Obike w Rzymie

Obike w Rzymie
Przy okazji zwiedzania atrakcji na starym mieście rozglądam się za jakimś sprawnym rowerem. Bliżej centrum jest ich znacznie więcej ale upolowanie kompletnego i sprawnego nie jest takie proste. W większości brakuje siodełek, błotników i osłon łańcucha. Słabo to wygląda...
Wracając popołudniu z marketu niedaleko mieszkania znalazłem jeden przewrócony okaz na trawniku za sklepem. Trochę zdemolowany, wyrwana blokada, krzywe koła, zrzucony łańcuch. Po założeniu łańcucha da się jechać. Schowałem go sobie za murkiem z zamiarem odbycia porannej wycieczki.
Rodzina lubi dłużej pospać, więc następnego dnia o świcie udaję się po przygotowanego Obika. Śladu po nim nie ma... Tego się w sumie spodziewałem. Lokalizatorem namierzyłem w pobliżu 2 sztuki ale zwłoki. Trudno przejdę się z rana po mieście. Idąc w kierunku Watykanu po drodze spotyka mnie niespodzianka - stoi "mój" obike , którego sobie naszykowałem. Komuś spadł łańcuch i już go zostawił. Założyłem łańcuch i z rogalem od ucha do ucha jadę. Większym rzęchem nigdy nie jechałem, koła krzywe, kierownica krzywa, łańcuch luźny co jakiś czas spada ale jedzie i to za free bo ma mechanizm blokady wyrwany. Na ulicach poranny szczyt. Się dzieje. Fantazja włoskich kierowców przyprawia o zawrót głowy. Teraz już wiem skąd się wzięło powiedzenie " ruch jak w Rzymie".


  Zawijam oes po placu Św. Piotra i jadę w kierunku Koloseum rozglądając się oczywiście za sprawniejszym sprzętem. Nad Tybrem znajduję taki okaz. Wszystko działa, koła proste - wypas. Odblokowuję sprzęt aplikacją i dalej już jadę jak panisko.

Zmiana sprzętu na sprawny.

Tym rowerkiem zrobiłem sobie dwie 16-to kilometrowe wycieczki po mieście. Nawet mi tego płatnego obika nikt nie skubnął przez dzień cały. Fakt, że go sobie zostawiłem w dyskretnej wnęce przy stacji metra.




 Co ciekawe, że mimo bujnej fantazji włoskich kierowców ani razu nie przytrafiła mi się jakaś niebezpieczna sytuacja na drodze. Szybko też , nabrałem włoskich nawyków . Jazda pod prąd, na zakazie czy czerwonym świetle stała się standardem a na  Via del Corso takie numery na oczach żandarmerii nie powodowaly żadnej reakcji. Luz.

Rzym. Forum Romanum
Koloseum

Rzym. Piazza di San Cosimato

Wzdłuż Tybru biegnie ładna rowerówka. Jest niżej na wysokości lustra wody. Nie słychać tam zgiełku miasta. Korzysta z tej ciszy wielu rowerzystów i biegaczy.

Rzym. Rowerówka nad Tybrem

Rzym. Rowerówka nad Tybrem
Jadąc nią kilka km odkryłem ,że sportem narodowym współczesnych Rzymian jest wrzucanie obików do Tybru. Z wody wystawało tylko kilka a ile z nich pochłonęła toń rzeki nie wiadomo...

Jeden z obików w Tybrze
Podsumowując to fajna sprawa taki rower miejski pod warunkiem, że trafimy na sprawny egzemplarz. Można sobie ciekawie zwiedzić miejsce, w którym znaleźliśmy się bez własnego pojazdu. Niestety w Rzymie udogodnienie w postaci możliwości pozostawiania roweru w dowolnym miejscu wraz z jakimiś specyficznymi cechami społeczeństwa stała się przyczyną zapaści idei roweru miejskiego. Rowery są w opłakanym stanie technicznym i porozrzucane po całym mieście. Co ciekawe w trakcie pobytu mimo , że nie było specjalnie zimno nie widziałem nikogo jadącego na takim rowerze. Koszt dwóch wycieczek to 10.70 zł i 6,42 zł






GALERIA

wtorek, 30 października 2018

Wał Okmiański

Po szosowym tripie do Gdyni chęć do jazdy rowerem powróciła bardzo szybko z tym ,że tylko do lasu, natury, ciszy i spokoju. Kolarstwo szosowe jest piękne, niesamowite jest nawijanie setek kilometrów w krótkim czasie ale niestety trzeba to robić w towarzystwie ruchu samochodowego , którego natężenie zwłaszcza w okolicach dużych miast jest nieznośne. Rowerowy plan na 2018 rok wykonałem tak więc resztę sezonu spędzam w terenie , delektując się krótszymi lub dłuższymi przejażdżkami po okolicy. Wał Okmiański to takie miejsce , które mignęło mi kiedyś na mapie podczas innych wyjazdów. Nadszedł czas aby wybrać tą lokalizację jako cel wyjazdu.


Wał Okmiański. Zrzut trasy 191 km
Startuję o 5.00 rano długo przed świtem. Szosą po nocy jeździ się wyśmienicie. Chcę sprawdzić jak pójdzie jazda w terenie w ciemnościach. Początkowo wspomaga mnie blask księżyca , który później znika gdzieś za chmurami.


 Jadę więc przez las do Żagania, dalej leśną drogą i wzdłuż torów do Małomic.

Małomice

Z Małomic w kierunku Szprotawy i dalej wzdłuż Bobru do Leszna Górnego. Droga znana praktycznie na pamięć więc ciemności nie sprawiają kłopotu. W Lesznie Górnym zaczyna świtać.



Dalej wbijam się w Puszczę Bolesławiecką i Przemkowską. W Studziance - wsi widmo jest już widno. Do tego miejsca w środku puszczy dojechałbym po ciemku nawet ze słabą lampką z pamięci ale wg nawigacji z trasą wyznaczoną przez GPsies nie było by tak łatwo z błachej przyczyny. Przejezdne gruntowe leśne drogi nie zawsze pokrywają się z tymi które zna GPsies i mapa z Garmina. Co raz eTrex prowadził mnie w jakąś zapomnianą leśną dróżkę a dobra utwardzona gruntówka biegnie równolegle kilkaset metrów obok. Na Studziankowym rozstaju kieruję się na Wierzbową. Z drugiej strony tego lasu za Gromadką zaczynają się już dolnośląskie pejzaże.


Od miejscowości Krzywa w oddali widać już cel wyjazdu Wał Okmiański z Górą Grodziec.

Wał Okmiański
W Okmianach odnajduję czarny szlak i wjeżdżam na wzgórza klimatyczną gruntówką. Niepozorne 260 m n.p.m. a miejscami nachylenie 8-9%. Czarny szlak jest dobrze oznakowany.

Okmiany. Na czarnym szlaku


Nawet na drobnych krzaczkach są oznaczenia szlaku.
Z góry rozpościerają się ciekawe widoki niestety ograniczone akurat mglistą pogodą.


Na wysokości Garnczarów zjeżdżam z czarnego szlaku w stronę Iwin. Tam zwiedzam nieczynną kopalnię miedzi "Konrad".

Iwiny. Nieczynna kopalnia miedzi Konrad. Brama wjazdowa.

Iwiny. Nieczynna kopalnia miedzi Konrad.
Bardzo ciekawi mnie zbiornik poflotacyjny tej kopalni. Odnajduję go bez trudu. Na dzień dzisiejszy jest już w znacznym stopniu porośnięty trzciną ale jest też gdzie potaplać się w klejącym błocie.

Iwiny. Zbiornik poflotacyjny
W grudniu 1967 roku doszło tu do przerwania wału i 6 metrowa błotna fala zalała Iwiny z okolicznymi miejscowości. Niestety zginęło 18 osób.

Iwiny. Katastrofa w 1967 roku. Fotografia ze strony www.polska-org.pl
Z Iwin  wracam na czarny szlak i kieruję się nim w stronę Grodźca. Pogoda się trochę psuje. Zrywa się wiatr i przelotnie pada.

Widok na Zamek Grodziec
Góra Grodziec kusi dobrym podjazdem ale odpuszczam. Byłem tam już kilka razy a czas mnie zaczyna gonić. Przez Jurków , Raciborowice, Wartę Bolesławiecką cisnę w stronę Bolesławca. Po większości terenowo. Dłuższy czas ciekawym szlakiem po starej linii kolejowej.
W Warcie Bolesławieckiej robię krótki popas pod sklepem. Uzupełniam bidon. Wcinam jakieś batony. Za Bolesławcem znowu wjeżdżam w Puszczę Bolesławiecką. Pogoda się trochę poprawia. Na chwilę pojawia się słońce.



 Po przejechaniu pod autostradą A4 w miejscu o nazwie Bukowy Las przewijam trasę w Garminie i widzę , że prowadzi mnie przez poligon. Nie wiem czy on czynny ale nie mam ochoty na jakieś objazdy związane z jego ominięciem. Oczywiście lubię się czasem zgubić ale w domu czeka rodzina a obiecałem wcześniejszy powrót. Kieruję się więc lasem na Kliczków i dalej już bocznymi drogami przez Osiecznicę , Parową , Ruszów wracam do domu. Po drodze natrafiam na pozostałości "Starego Traktu Żagańskiego"

Dawny drogowskaz na Starym Trakcie Żagańskim
Gdzieś w okolicach Parowej pod leśną wiatą parkingową robię dłuższy popas. Kanapki, herbatka z termosu, ładowanie smartfona. Czuję się jak na dalszej wyprawie...



 Grzyby się pojawiły więc w lesie tłumy. Samochody i autokary nawet z dalszych województw można spotkać.
Wczesnym popołudniem z przejechanymi 190 km wracam do domu. 


GALERIA

26 październik 2018