środa, 20 września 2017

770 km w 43 godziny


Tradycyjnie przez 3 dni września oddaje się swojej rowerowej pasji. Poprzednie coroczne wyjazdy miały charakter podróżniczy. W tym roku postanowiłem sobie coś bardziej maratońskiego czyli kilkaset km non stop bez noclegów. Wyjazd w rodzinne strony do Hrubieszowa bardzo dobrze znaną mi trasą przez Wrocław, Piotrków Tryb. , Radom, Lublin , Chełm. Drogę tą pokonywałem dziesiątki razy rożnymi środkami transportu : samochodem, motocyklem, autobusem, pociągiem, nawet kiedyś Żukiem blaszakiem co wracał do Świdnika z Kożuchowa z fabryki sprzęgieł... Do kolekcji brakowało mi tylko przejazdu rowerem.

Mapa wyjazdu

Przygotowania

Przed wyjazdem dokonałem gruntownego przeglądu technicznego roweru. Założyłem dodatkowe oświetlenie z tyłu: 3 mocne ledowe lampki plus jedna na plecaku.

Oświetlenie

Z powodu ciasnoty na kierownicy zrobiłem uchwyt na 2 lampki przednie. Poczciwą Sigmę Quadro i zakupioną w ostatniej chwili przez internet Infini Saturn 150. Do tego jeszcze mała czołówka na kasku. Do zestawu oświetleniowego dokładam też zieloną kamizelkę z odblaskami , naszywki odblaskowe na plecaku i opaski na nogi. Będzie trochę jazdy w ciemności a być widocznym to podstawa.
 Zamontowałem pedały z jednostronnymi uchwytami SPD aby na długim dystansie odciążyć trochę mięsień czworogłowy i prostownik kolana.  Założyłem je 3 dni przed wyjazdem i nie zdążyłem wyrobić sobie nawyku wypinania przed zatrzymaniem co było przyczyną kilku komicznych sytuacji...
 Siodełko no name  na którym zrobiłem ładnych kilka tys. km wymieniłem na żelowe z firmy Selle Royal model Respiro. 
 Budżetowe spodenki z rozjeżdżoną wkładką wymieniam na krajowe BCM  Novatex z wkładką Lafonte cieszące się dobrymi opiniami u długodystansowców a wręcz uznawane jako niezbędne na trasach powyżej 300 km. 
 Bagaż jaki zabrałem to same niezbędne rzeczy. W worku DryBag 16L pod kierownicą zestaw cieplej odzieży na nocne chłody, zapasowa bielizna, zapasowy komplet spodenki plus koszulka w razie przemoknięcia.
W małej torbie na kierownicy powerbank, podręczny zapas batonów kilka baterii.
W tylnej torbie na lekkim bagażniku sztycowym narzędzia, zapasowe 3 dętki  zapas baterii do oświetlenia, zapas batonów, isotoniku w proszku, kanapki , apteczka, kłódka.

Rower z bagażem. Razem 27 kg
  W 4 litrowym plecaku tylko tylko strój przeciw deszczowy , mini kosmetyczka, mapy.
Z przygotowaniem kondycyjnym dosyć umiarkowanie. Jakoś ciągły brak czasu. 2-3 razy w tygodniu pętla treningowa a 25 km plus jednodniowa wycieczka do Berlina a 300 km.
  Podnoszę mostek kierownicy aby mieć wygodniejszą pozycję co jest ważniejsze niż aerodynamika. Zabieg ten  to też odciążenie nadgarstków.
  Do przygotowania logistycznego zaliczam wysłanie pocztą do Hrubieszowa paczki z ciuchami "cywilnymi " i gustowną torbą w stylu " wczesny bussines" kupioną u Hanki Góralki w Łęknicy do zapakowania roweru na powrót PKS/PKP.
  Gdzieś pomiędzy tą krzątaniną techniczną w głowie już od lipca trwa przygotowanie mentalne , analizy wcześniejszych wyjazdów na 300, 400 i 500 km.
  Eliminuję wszystko to co nie sprzyjało w poprzednich wyjazdach. Tak więc startuję po przespanej nocy, lepsze siodełko i wkładka w spodenkach, brak ciężkiego plecaka, torba na kierownicy na najczęściej potrzebne rzeczy i co najważniejsze spokojna jazda na wyższej kadencji od początku z umiarkowaną średnią ok 24 km/h oraz przerwy co 70 km niezależnie od stopnia zmęczenia.
  Cały czas programuję głowę na te 700 km.
  Mimo zdecydowanie pozytywnego nastawienia demon negatywny przypominał o swoim istnieniu. Na odpier... podaje mu plan "B" czyli spanie po połowie drogi lub kontynuacja pociągiem od Lublina...
Analizuję czasy wcześniejszych wyjazdów i obliczenia wskazują , że te 750 km zajmie mi około 42 godz. Zobaczymy...
  Pozostało wybrać dzień wyjazdu. Dobrze byłoby wycelować w  jakieś okienko pogodowe pokrywające się z możliwością wyrwania się z pracy na 3 dni.
Prognoza pogody meteo.pl mówi aby jechać 12 września. Ryzyko przelotnych zanikających opadów będzie tylko w nocy z 12 na 13 września przy w miarę sprzyjającym zachodnim i południowym wietrze.
Trochę się rozpisałem o przygotowaniach ale to integralna część wyjazdu. Jestem amatorem, nie mam wozu serwisowego, trenera, masażysty, mechanika itp. Wszystko staraniem własnym.
Tak więc 11-go wszystko spakowane , o 22.00 kładę się spać. Start zaplanowany na 5.00 rano. Reisefieber podnosi mnie już o 2.00. Bezskutecznie próbuję zasnąć. W końcu wstaję i o 3.30 startuję.

JAZDA

Poranek ciepły 14 C, bezchmurne niebo, brak wiatru. Jedzie się dobrze. Ciągle się zapominam aby nie przekraczać średniej prędkości 25 km/h. Co raz muszę się hamować bo za szybko.W ciemnościach przejeżdżam Bory Dolnośląskie, na niebie udaje mi się zaobserwować kilka bardzo okazałych spadających meteorytów. Temperatura miejscami spada do 6 C ale nie chce mi się przebierać.
W okolicach 6.00 witam pierwszy wschód słońca na tym wyjeździe. Od razu robi się cieplej.

Pierwszy świt.

 Jedzie się bardzo dobrze. Trzymam rygor nie przekraczania średniej prędkości i robienia przerw co 70 km.
Bez problemów przejeżdżam przez Legnicę i około 11.30 jestem we Wrocławiu.


Przejazd przez Wrocław taki sobie. Niby po większości drogi rowerowe ale nie zawsze ciągłe. Zaczynają się i kończą często dosyć chaotycznie. Nie powiem na nowo wyremontowanych odcinkach rowerówki są  na poziomie europejskim ale napotykam też liczne krawężniki w okolicach kilku cm , które dla kół szosowych 700x23 i dosyć obciążonego roweru mogą być zabójcze. Parę razy się zgubiłem ale przejazd poszedł w miarę sprawnie.
Z Wrocławia lokalnymi drogami jadę do Oleśnicy. Temperatura zatrzymuje się na 17C, jest pochmurno, czasem spada mini deszczyk.
Zaczyna mi poważnie dokuczać ból gardła. W nocy musiałem zdrowo pochrapać bo wstałem już z bólem. Zwiększona wentylacja chłodnym powietrzem i picie zimnego napoju zaostrzają dolegliwości. Wizyta w aptece i zakup odpowiednich tabletek do ssania załatwia sprawę.
Za Oleśnicą wjeżdżam na starą drogę nr 8 i kieruję się na Syców, Kępno, Wieruszów. Jedzie się wyśmienicie, droga szeroka , ruch niewielki,  kilometry lecą jeden za drugim. Chyba najlepszy odcinek trasy.
Przed Kępnem przejechałem przez nierówny przejazd kolejowy. Uderzenie było konkretne. Widzę , że tylne koło dostało dużego bicia. Nie , tylko nie to. A jednak zerwana szprycha. Dobrze , że w ostatniej chwili zabrałem kilka zapasowych  do tylnego koła.
Nie znajduję żadnego czynnego serwisu. Wymieniam szprychę sam. Na szczęście nie jest od strony kasety bo klucz do kasety zabrałem ale bacika już nie.

Naprawa roweru.

Podziękowania dla sklepu Carbike na ul. Poznańskiej za użyczenie rękawic roboczych i mocnej pompki. Rower sprawny ale łącznie z szukaniem serwisu to godzina w plecy. Za Kępnem jeszcze za widnego robię zakupy w przydrożnym sklepie , krótka przerwa na posiłek i jazda. Do Wielunia dojeżdżam już po ciemku lokalnymi drogami. Wjechałem od takiej strony, że trochę pobłądziłem zanim znalazłem starą 8-kę na Bełchatów. Jedzie mi się bardzo dobrze. Nogi podają jak na razie bez objawów zmęczenia. W Bełchatowie czyli w połowie drogi jestem o 23.00. Robię dłuższą przerwę. W MCdrive (bo tylko taki czynny po 23.00) zjadam kolację z ciepłą herbatką. Przebieram się w ciepłe ubrania. Zgodnie z prognozą pogody zaczyna się lekka mżawka ale jakoś dosyć szybko zanika. Teraz zacznie się typowo nocna jazda aż pod Radom. Nocą szybko przejeżdżam przez Piotrków Trybunalski gdzie na wylocie robię krótką przerwę przed trudnym odcinkiem do Sulejowa , gdzie ruch jest zawsze duży, bardzo duży lub 20km korek. Teraz był tylko duży. Od Sulejowa robi się luźniej. Spokojnym tempem mijam Opoczno, Przysuchę. Zaczyna się kryzys ze spaniem. Nogi podają, oczy się zamykają... Walczę z sobą, to jem to piję. W okolicach Wieniawy zaczyna świtać. Przed Radomiem niebo się przeciera, zaczyna się ładny słoneczny dzień. W nogach już ponad 500 km ale kondycja świetna. Robię krótką przerwę na przystanku autobusowym. Oko spada mi na jakieś 10 minut i to likwiduje kryzys snu. Przed 8.00 jestem w Radomiu.

Poranny szczyt komunikacyjny. Zjadam śniadanie w MD, piję herbatkę przeglądam mapę. Robi się bardzo ciepło więc kontynuuję jazdę już na krótki rękaw. Dalsza podróż przebiega DK nr 12, ruch duży. Do Zwolenia jest rowerówka, za Zwoleniem dopiero w budowie. Od Leokadiowa zjeżdżam na starą 12 i robi się o wiele luźniej. Po szybkim zjeździe z Góry Puławskiej około 11.40 jestem nad Wisłą.

Puławy. Stary most nad Wisłą
  Jeszcze podczas śniadania nad mapą w Radomiu postanowiłem ominąć Lublin i dalej DK 12 z Piasków do Chełma. Nie miałem ochoty na przejazd przez duże miasto i zawsze zatłoczony wspomniany odcinek DK 12. Jak się później okazało wybór trasy przez Łęczną , Cyców omijającej Lublin od północy był trochę niefortunny. Jedzie się dobrze, trochę nie podoba mi się coraz silniejszy wiatr. W nogach  ponad 600 km. Zaczynam już widzieć górki. Styk z siodełkiem jeszcze nie dokucza. Jednak połączenie żelowego siodełka z dobrą wkładką zdaje egzamin. Nie ma efektu bolesnego wsiadania i zsiadania, wkładka nie przykleja się do skóry.
 W Łęcznej wiatr staje się porywisty i coraz częściej wieje z przeciwka. Układ drogi nie pozostawia złudzeń. Od Chełma będzie to wmordewind. W Cycowie ubieram już bluzę z długim rękawem.


 Do Chełma dojeżdżam jeszcze za dnia. Przejazd przez Pagóry Chełmskie zabiera mi trochę siły. W Chełmie posiłek z ciepłą herbatką, wymiana baterii w lampkach, zmiana ubrań na cieplejsze. Na ostatnim rondzie zjeżdżam na Hrubieszów i już wiem co mnie czeka przez najbliższe 50 km - zmaganie z wiatrem. Ledwo uzyskuję prędkość przejazdową 10-15 km/h. Do tego jeszcze kilka długich podjazdów. Wieje tak mocno, że nawet jadąc z góry trzeba pedałować. Przejechanie niecałych 50 km zajmuje mi niemal 4 godziny...
 O 22.25 dojeżdżam do celu. Jest zmęczenie, radość, satysfakcja. Udało się.


Endomondo wykazuje, że przejechałem 766 km, licznik rowerowy 769 km a nawigacja 754 km ale ta się raz zawiesiła i przez jakiś czas nic nie mierzyła nim ją zresetowałem.

Parametry podróży.
Odcinek od Łęcznej zaniżył mi średnią prędkość ale i tak uważam, że nie jest źle. Co ciekawe styk z siedzeniem jest umiarkowanie bolący. Zdecydowanie producent siodełka i wkładki pisze prawdę o właściwościach swoich komponentów. Bardziej dokuczają nadgarstki.
Kąpiel, lekka kolacja i kładę się spać. Rano budzę się bez budzika o 8.00. Pierwsze co sprawdzam czynność nóg ;-) Czuję w mięśniach , że zrobiłem dystans ale wszystko ok.
Zjadam solidne śniadanie. Wybieram się na krótką przejażdżkę po okolicy. Ciekaw jestem jak pójdzie jazda po takim dystansie. Nie raz śmigałem tu rowerem ale przywiezionym. Jest wrażenie przyjechać tu przez cały kraj na kole. Jadę bardzo delikatnie aby rozruszać mięśnie i kolana. Nie ma żadnych sensacji stawowo-mięśniowych, podobnie też pęcherzy ani obtarć od siodełka.
 Później spakowałem rower do torby , pospacerowałem po mieście i nocnym autobusem wyjechałem do Wrocławia. Nic przyjemnego 10-cio godzinne  unieruchomienie na nieco ciasnym fotelu. Z Wrocławia pociągiem do Żar. Tu już luźniej. Można sobie wyciągnąć nogi. Autobus spóźniony 45 minut, pociąg tylko 20 ;-)
W pociągu...

PODSUMOWANIE

  Wyjazd pomimo wietrznej końcówki bardzo udany. Mogłem skorzystać z dobrodziejstw techniki , sprawdzić kierunek wiatru i objechać Lublin od południa przez Nałęczów, Bychawę, Krasnystaw ale jakoś poszło. Najważniejsze chyba ,że opady deszczu były tylko symboliczne. Poza zerwaną szprychą nie miałem usterek w rowerze. Mimo przejazdu często ruchliwymi drogami nie przytrafiły mi się jakieś ryzykowne sytuacje na drodze. Sprawdziłem swoje możliwości, poprzeczka poszła trochę w górę...
 Chętnie pojechałbym raz jeszcze :-)
Poniżej menu podróżne :-)
 


Przez całą drogę wypiłem 16 litrów różnego rodzaju izotoniku. Część rozpuszczonego z proszku wiezionego ze sobą, część rożnego gatunku dostępnego w sklepach czy stacjach benzynowych. Wszystkie rozcieńczone wodą bo bez tego są dla mnie za słodkie. Do tego mała Pepsi 0,5L i 3 herbaty.


GALERIA