sobota, 4 maja 2019

Ultramaraton Piękny Wschód 2019

To mój drugi start w "Pięknym Wschodzie". Impreza ma swój klimat. Przyciąga. Zapisałem się od razu jak pojawił się na stronie maratonu stosowny formularz. Od zapisu do dnia startu zleciało  wyjątkowo szybko i jak to zwykle bywa czasu na treningi za wiele nie było. Coś tam pojeździłem, ze 3 razy po 120 km plus drobne dystanse. Ale co tam nie jadę tam na wyścigi. Do Parczewa dojechałem dzień wcześniej  po 18.00 . Podróż przebiegła mi wyjątkowo dobrze. Nawet nie wiem kiedy przejechałem te prawie 700 km. Pierwsze kroki kieruję do biura zawodów, zapis, formalności, przydział numeru, pakiet startowy. Zaczyna się odprawa techniczna, czyli wszystkie informacje o trasie, utrudnieniach, sprawy regulaminowe itp. Komandor potwierdza ,że za czas poniżej 24h zawodnik otrzymuje klasyfikację do BBToura 2020. Tak więc jest o co powalczyć.  Start mam wyznaczony na  7:30.

Widok trasy maratonu. 526 km


Odprawa techniczna

Po odprawie jeszcze skok do sklepu po jakiś prowiant na śniadanie i chmielowy isotonik. Spotykam kilku znajomych z ubiegłorocznych rajdów. Wieczór upływa na czynnościach przygotowawczych. Zapakowanie prowiantu, przypięcie numerów startowych, dobór ubrań. Prognoza pogody wygląda dobrze. Ryzyko opadów nad ranem w niedzielę.

Przygotowania.
Coś jeszcze siedzimy, rozmawiamy. O 23:00 komandor zarządza spanie. Wszyscy wskakują na materace, karimaty i cisza nocna...

Spanie
Jak zwykle nie mogę zasnąć. Chyba do pierwszej w nocy leżałem. Reisefieber i lekki stres przed startem się udziela. Budzę się o 5:00 przed budzikiem.
Teraz już wszystko w wojskowej dyscyplinie. Toaleta, śniadanie, zwijanie noclegu. Wcinam "łatwopalny" posiłek. Bułki z dżemem i masłem orzechowym, drożdżówkę, banana, jakieś ciastka z herbatką. Już o 7:00 idę na start.

Przed startem z logo silnej grupy kibicującej.
Na tej edycji maratonu grono kibiców powiększyło mi się o absolwentów Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego  rocznik 1997. To tak na okazję naszego zjazdu po latach. Nie powiem, jest motywacja. Jeszcze przed tak liczną  grupą nie występowałem...
Przydział nadajnika GPS i pod balon startowy. Tu już emocje przedstartowe buzują. W grupie startuję ze znajomym z ubiegłego roku Kubą.

Na starcie
Charakterystyczny dźwięk trąbki i pojechaliśmy. Pierwsze kilometry lajtowa rozgrzewka. Pogoda świetna. Trochę wiatr. Po większości boczny. Jak w plecy to podkręca średnią. Nie wróży to jednak niczego dobrego...

Po drodze.

Tak bez większych zrywów dojeżdżam do PK1 (112km) w Krasnymstawie. Jeszcze przed nim wiatr zaprezentował co potrafi...
Na punkcie dobry posiłek. Obsługa bardzo pomocna. Przygotowują napoje, napełniają bidony. First class. Jak na pierwszy PK to nawet z nadmiarem. Po drodze dostaję informacje , że nie działa mój GPS. Tak jak w ubiegłym roku... Robię jedyne co mogę - uruchamiam go ponownie.

PK1
 Aby zmieścić się w limicie 24 godz. zakładam ograniczyć postoje na punktach kontrolnych do niezbędnego minimum. Jedzenie, picie, bidony i ogień dalej. Nie sposób nie zauważyć , że podobną taktykę przyjęła większość uczestników maratonu. W porównaniu do ubiegłego roku to na prawdę jest na czas...
Ruszam dalej. Nie mogę wyjechać z miasta. Poza GPS-em pomiarowym wariuje mi nawigacja.


Co chwila traci sygnał z satelitów. Nie rozumiem zjawiska. Do tego jeszcze dalej dostaję sygnały, że dalej nie działa mój nadajnik GPS. Restartuję go ponownie i z podramówki przekładam do kieszeni. Pomogło. Nawigacja wiesza się dalej. Jadę sam i co raz popadam w niepewność czy aby dobrą drogą. Jedynie śmieci po batonach i żelach potwierdzają słuszność trasy. Swoja drogą to też ludzie tak beztrosko śmiecą. Fajna pamiątka po maratonie promującym turystykę rowerową... Czy tak trudno włożyć tą folię po batonie do kieszeni i wyrzucić na PK...?
Jeszcze trochę nawigacja fiksowała i tak od Tarnogóry chwyciła.  W Tarnogórze pamiątkowe foto z pozdrowieniami dla rodziny :-)

Tarnogóra
 Do PK2 w Żółkiewce jest dziwnie blisko. Dobrze się jechało , żeby tylko nie ten przeciwny wiatr. To według mnie najbardziej klimatyczny punkt kontrolny całego maratonu. Zorganizowany w budynku Ośrodka Kultury Samorządowej.

PK2 Żółkiewka
Tam dobry posiłek w sali widowiskowej.



Wszystko biegiem, czas goni. Szybkie foto stałej wystawy "Powróćmy jak za dawnych lat"


Kolejny etap pokonuję sam. Jedzie się dobrze żeby nie ten wiatr. Daje popalić. Wszystkim dokucza. Robi się coraz chłodniej. Po drodze gdzieś licznik wybija 200 km.

Przed Opolem Lubelskim jest ju z tylko 12 stopni C. Do PK3 docieram po 18.00. Tu dosyć nerwowo. Poza serwisem gastro trzeba się ubrać na noc.


Wcinam 3 kanapki, banana, herbatkę. Zimno jest. Ubieram ciepły zestaw ubrań. Wspominam ciepłe rękawiczki które zostały w domu...  Z Opola Lubelskiego ruszam na północ w kierunku Dęblina. Dokuczliwy przeciwny wiatr staje się boczny. Trochę lżej. Farma 97 kibicuje :-)



 Pochmurno jest i dosyć szybko zanurzam się w noc. Przed Puławami jest ju z całkiem ciemno. Niestety bez widoku zachodu słońca.
Na wylocie z Puław zwalnia obok mnie VW Golf III. Z przodu dziewczyny, z tyłu chłopaki trąbią  hejnały na browarach...Ciekaw jestem rodzaju zainteresowania moją osobą... Otwiera się okno z tyłu "Dobry wieczór, proszę pana dokąd ten wyścig?" Odpowiadam ..." A ile kilometrów ?" Odpowiadam... Zamieniliśmy kilka zdań. Pożyczyli powodzenia, ja im udanej imprezy. Kulturka.   Za Puławami nocny industrialny widok na Azoty, dalej po lewej stronie na elektrownię Kozienice. Nieźle dymią. Od Wisły trochę ciągnie zimnem. O mało co nie przegapiłem PK4 w Gołębiu. Jakoś tak za szybko po 50 km. Tu ekspresowy posiłek, napełnianie bidonu i ogień dalej.

PK4 w Gołębiu

Farma 97 czuwa :-)

Zaczyna się już nocna jazda. Jadę sam. Wiatr nieco słabnie podobnie jak ruch drogowy. Jedzie się świetnie. Lubię to nocne flow. Cisza spokój. Spłycenie myśli. Trochę czuję w nogach dzienne zmagania z wiatrem. Poszło na to dużo pary. W którejś miejscowości po drodze dostaje gromkie lajki od alkoholizującej się pod wiatą młodzieżówki...Sobota w końcu, imprezowy dzień.


Długie proste odcinki, w oddali widzę mrugające lampki innego kolarza. Doganiam go. Widzę czerwony numer startowy - solista. Razem nie pojedziemy. Zamieniamy parę słów , zbieram się w sobie i cisnę do przodu.
Na PK5 w Stoczku Łukowskim po drobnej pomyłce drogi jestem przed pierwszą w nocy. Tu punkt kontrolny w wysokich progach. Sam Urząd Miasta i Gminy nas ugościł i to w sali obrad Rady Miasta.

PK5 Stoczek Łukowski
Podobnie jak na pozostałych punktach ekspresowy serwis gastro, herbatka, bidony... Farma 97 czuwa :-)





Łykam kilka tabletek Asparginu. Mimo picia isotoniku czuję lekkie skurcze mięśni. Kilka minut odpoczynku i dalej przez noc na ostatni punkt kontrolny w Międzyrzeczu Podlaskim. Noc sprzyja. Wyniki czasu przejazdu i pozostałego dystansu wskazują , że na styk zmieszczę się w 24 godzinach. Temperatura jeszcze spada o parę stopni. Jadę sam w miarę równym tempem. W zasadzie to nie wiem jak szybko bo wskazań licznika nie widać w ciemności. Tak staram się wyczuć ile pary przykładać do napędu aby się nie spompować. Gdzieś po drodze przez chwilę pojawia się lekka mżawka. Nawet nie zakładam przeciwdeszczówki. Tu fragmentami droga wiedzie przez las. Przytulniej. Nie wieje. W lesie coś ryczy.
O 3:31 melduję się na ostatnim PK w Międzyrzeczu Podlaskim. Wow jaka miejscówka.

PK 6 Międzyrzecz Podlaski
 To mój najkrótszy pobyt na punkcie. Pieczątka, bidony, dwie drożdżówki i ogień. Do przejechania 84 km w około 4 godziny. Motywator jest. Ukończenie maratonu w 24 godziny w zasięgu...
 Dla tych co czas mierzą...szlabany...


Powoli wynurzam się z nocy.


Chmury są. Wschodu słońca nie będzie. Na tym ostatnim etapie cisnę ile wejdzie, nie ma potrzeby oszczędzać sił. To lubię najbardziej , chwytać flow mając w nogach prawie pół tysiąca km. Styczna z siodełkiem już daje znać o sobie. W głowie dwa tematy. Przeliczanie czasu i kilometrów oraz zaklinanie usterki. Mam pół godziny marginesu. Złapanie gumy albo zerwanie łańcucha mogło by mi ten czas zabrać a przytrafia się to w najmniej oczekiwanych momentach. Przed samym Parczewem organizator wyznaczył trasę z oesem cofką pod Radzyń Podlaski. Znowu pocałunek przeciwnego wiatru. Zaczyna się odliczanie ostatnich kilometrów. O 7:05 melduję się u sędziego na mecie. Jest radość. Bilet na BBtoura 2020 w kieszeni. Teraz ścianka, wywiady, autografy... ;-)



Na mecie. Czas 23h35 min.
Dziękuję wszystkim , którzy mi dopingowali, kibicowali byli ze mną  na trasie.



GALERIA 


Trochę cyferek:

                                                                HR💓 średnie 133
                                                                HR💓 max  176