niedziela, 30 października 2016

Zajączek. Leśna piramida i opuszczony kompleks sportowy

Kolejny wyjazd po najbliższej okolicy. Pierwszy raz po zmianie czasu. Lokalna pętelka przez Lipinki, Boruszyn, Cisową,  Zajączek, Dębinkę. Lekki off na możliwości trekinga. 

Trasa wyjazdu 54 km

Zajączek. Staw przy drodze nr 12


W Zajączku zwiedzanie. Przejeżdżam tędy setki razy samochodem i pewnej zimy gdy nie było na drzewach liści wydawało mi się, że widziałem w lesie regularne stożkowe wzgórze coś jak piramidę. Tak raz drugi, trzeci.... Raz widać, raz  nie widać. Chyba mam jakieś omamy wzrokowe. Później widziałem tam powalone pod kątem drzewo, później znowu urosły liście... Ale temat męczy. Można było pójść sprawdzić ale dojście słabe bez drogi, przez czyjąś łąkę, nie ma gdzie zostawić samochodu bo linia ciągła. Do tego w stroju roboczym i przeważnie brak czasu ;-) Gdyby tam była jakaś piramida to z pewnością była by gdzieś opisana jako lokalna ciekawostka
Tym razem jadąc od strony Cisowej postanowiłem to sprawdzić .
Dojeżdżam na miejsce i co widzę ? Eureka. Okazała piramida z jakimiś ruinkami na szczycie. Jednak nie miałem halunów :-)

Zajączek. Piramida


Ruiny


Ale cóż to takiego jest? Cały okoliczny las ze stawem , który widać z drogi nr 12 to pozostałość po  parku sąsiadującym z dworem. Dworek jak opowiadają pamiętający mieszkańcy był bardzo okazały ale nic z niego nie zostało...
Wzgórze w lesie to parkowe urządzenie , rodzaj fontanny z zachowanym kaskadowym spływem wody. U podstawy wzgórza jest wejście do jakiegoś podziemia. Może były tam jakieś pompy?

Piwnica

W lesie nieopodal znajduję jeszcze jakieś kamienne ruiny i zagłębienia w gruncie po stawach i dopływach do nich. Musiało być ciekawie w czasach świetności. Teraz w wielu miejscach sterty śmieci.

Ruiny w dawnym parku



Po drugiej stronie "12" znajdują się nieużywane trochę zapuszczone obiekty sportowe. Boisko do piłki nożnej i siatkowej, zniszczony asfaltowy kort tenisowy , ławki dla kibiców .

Boisko do piłki nożnej i siatkówki

Kort tenisowy

 O dziwo zachowały się jeszcze metalowe słupki i bramki. Widoczne są też pozostałości po budynkach. Za boiskiem trafiam na dobrze zachowaną strzelnicę wałową.
.

Strzelnica

 Ta w przeciwieństwie do pozostałych obiektów nosi ślady niedawnego używania. Całość nie wydaje mi się aby była pozostałością po dworze.

Obiekty na mapie LIDAR
Na nowo odkryty Zajączek opuszczam leśną drogą w stronę Dębinki, dalej lasem pod Jurzyn i dobrym leśnym traktem do Pietrzykowa. Sezon grzybowy trwa. Ludzi w lesie dużo.
W Sieciejowie śniadanko nad Lubszą i do domu.

Przerwa nad Lubszą

niedziela, 23 października 2016

Stawy Parowskie

Jakoś nie udaje się wygospodarować czasu na dłuższy wyjazd. Kręcę się więc po okolicy. Od dłuższego czasu interesowała mnie na mapie błękitna plama  Stawów Parowskich. Zachęcające  były też relacje tych co tam już byli.


Trasa wyjazdu. 100 km

W niedzielny poranek o 5.00 ruszam na południe. Ciemno jeszcze ale planuję być o świcie w Parowej. Nie pada ale jest mokro po wieczornym deszczu. Na pamięć znaną drogą jadę przez Iłową,  Ruszów tak więc bez błądzenia mimo porannych ciemności.
W Mirostowicach zorientowałem się , że zapomniałem bidonu z wodą więc zakupy na pierwszej stacji benzynowej bo coś mnie pragnienie dopada.  W Iłowej koło w koło z innym rowerzystą wjeżdżam na stację z ptakiem w herbie . Jak się później okazuje w jednym celu aby kupić coś do picia. Ja wody on wódy. Stacja była niestety nieczynna. Ja pojechałem dalej a współtowarzysz nie odpuszczał. Stukał, dzwonił zaglądał w okna, analizował przyczyny zamknięcia stacji. Widać bardziej mu pragnienie dokuczało...
W Parowej już świta.


Parowa

Tam daję nura do lasu. Droga początkowo dobra , później z racji wcześniejszych obfitych opadów dobrze nawodniona. Las mieszany po drodze mieni się jesiennymi kolorami.



 Bez problemu trafiam do pierwszego największego Stawu Wolnego.
Tu zdziwienie. Nie ma w nim wody . Okazuje się , że trwa odłów karpia.

Staw Wolno-Nowy


Staw Czapli


Staw Kolejowy

Staw Dębowy-Średni


Pokręciłem się po rejonie. Wszystkie większe stawy bez wody. Lekki niefart. Trzeba będzie przyjechać jeszcze raz. Jak najbardziej chętnie bo jest tu jeszcze kilka ciekawych miejsc w Puszczy Zgorzeleckiej.  Może jak wróci już do mnie z serwisu reklamacyjnego mój wszędziewjeżdżający Anthem . W sumie to już 2 miesiące... Jednak przełaje po leśnych błotach na trekingu są mało fajne.
Kieruje się na Jagodzin. Na leśnej drodze zatrzymuje mnie lekko przerażony starszy pan z wiaderkiem. "Stop, stop proszę się zatrzymać . Niech mi Pan powie gdzie ja jestem"
Pokazuje mu na mapie gdzie jesteśmy. Niestety bez okularów nie widzi.
Wytłumaczyłem u jak dojść do Jagodzina. Mówi , że szkoda mu roweru zostawić bo przyjechał na nim do lasu. Będzie go szukał. W sumie to poniekąd człowieka  rozumiem :-) Okazuje się , że przyjechał na grzyby z 2 kolegami ale się odłączył i zgubił.
Tak więc mówię zaginionemu , że w tą stronę to ok 5km do Parowej a w tą około 2 km do Jagodzina , powodzenia , do widzenia i jadę w swoją stronę. Po kilkuset metrach widzę trzy stylowe rowery. Jeden to niezły weteran , chyba przedwojenny.
Zawracam i gonię za dziadkiem. Daleko nie odszedł jednak w przeciwną stronę...
Ale się chłopina ucieszył.
Dalej już z przerwą na leśne śniadanie pod Ruszowem cisnę do domu.





GALERIA

środa, 5 października 2016

500 km w 26 godzin

W ubiegłym sezonie trochę przetestowałem własne możliwości. Analiza pewnych niedociągnięć organizacyjnych wyjazdu na 400 km zaowocowała pomysłem na zmierzenie się z dystansem 500 km. Zastanawiałem się jak pokonać noc. Oczywiście wtedy kiedy jest ona krótka, czyli w lipcu. Niestety ani w lipcu ani w sierpniu nie udało mi się zsynchronizować wolnego czasu ze sprzyjającymi warunkami pogodowymi. Okazja taka trafiła się dopiero 27 września. Ze względu na znacznie krótszy już dzień rozpoczęcie wyjazdu ustaliłem na godz. 18.00 - 20.00. Trasa do Gniezna i z powrotem.
Dnia poprzedzającego miałem się porządnie wyspać i odpocząć. Potrzeba załatwienia licznych spraw spowodowała, że nic z tego spania i odpoczynku nie wyszło a gotowy do wyjazdu byłem dopiero grubo po 22.00. Problemy już na starcie...
Tak więc o godz 23.00 ubrany w odblaskową kamizelkę, z zainstalowanymi 2 lampkami z tyłu i 1 z przodu ruszyłem. Noc ciepła ( 16 C) , bezwietrzna. Niebo gwieździste, żadnych chmur. Po 5 km pierwszy postój. Za ciepło się ubrałem. Zrzucam 1 warstwę ubrania.


Wszystko co ciężkie ( zapas wysokokalorycznego jedzenia, rezerwowe picie, narzędzia, 3 dętki) spakowałem do torby podsiodłowej,  w plecaku tylko to co najlżejsze (ubrania i kanapki).
Po 15 km jazdy licznik wyświetlił komunikat o słabej baterii i zaprzestał pomiaru. Fuck! nie miał kiedy.


W Zielonej Górze na stacji benzynowej udaje mi się kupić pasującą baterię a urządzenie na szczęście nie straciło pamięci. Problem z głowy. Można jechać dalej.

Zielona Góra

W Zawadzie na wylocie w stronę Cigacic 2 rosłe psy postanowiły sprawdzić czy mam sprawny pierwotny instynkt ucieczki. Przestraszyłem się solidnie. Wyrzut adrenaliny pierwsza klasa. Przyśpieszenia dostałem wręcz kosmicznego. Nie doszły mnie ale nie odpuszczały dobre 300 m. Trochę ATP poszło na ratowanie nogawek...
To była ostatnia przykra niespodzianka tej nocy. Do świtu nic już nie zakłócało jazdy. Chwytam nocne flow... Nie wystąpiły też mgły , których się trochę obawiałem. Kieruję się na Sulechów, Wolsztyn, Grodzisk Wielkopolski, Kórnik.W ciemnościach pokonuję odcinek który znam na pamięć bez mapy.  Kilometry nawijają się dziesiątkami. Ruch samochodowy bardzo mały.
Jakoś przyzwyczajam się do nocnej jazdy ale mało to przyjemne. Nie widać okolicy, drogi, położenia łańcucha, wskazań licznika. Normą jest niezmienianie świateł drogowych na mijania przez kierowców samochodów.
Minusem nocnej jazdy  jest też to , że mimo oświetlenia często nie zauważa się dziur w nawierzchni a dla wąskich kół kolarki może się to skończyć uszkodzeniem opony.
Pierwsze 100 km jak rozgrzewka. W Wolsztynie pierwszy postój. Mała kawa , 2 kanapki uzupełnienie picia w bidonach i cieplejszy ubiór gdyż temperatura spada do 5 C.
W Wielkopolsce zaczynają się rowerówki. Pod Grodziskiem Wlkp. nawet oświetlone poza obszarem zabudowanym. Inny kraj normalnie...

Okolice Grodziska Wlkp.


Jadąc rowerem w nocy nie sposób przeoczyć piekarni. Pracują pełną parą a zapach pieczonego chleba w ich okolicy wyczuwam w kilku miejscowościach. W okolicach 4.00 rano licznie zaczynają się pojawiać na drodze firmowe furgonetki z piekarni.
Wczesnym świtem zjeżdżam z drogi nr 32 na lokalną 431 aby ominąć Poznań w porannym szczycie komunikacyjnym. Mimo przejazdu opłotkami natężenie ruchu samochodowego jest bardzo duże.


Około godziny 8.00 robię krótki postój na posiłek, zmianę mapy  i podłączenie smartfona pod powerbanka


Długo utrzymują się poranne chmury i temp. poniżej 10 C. Druga setka kilometrów przebiega bez obniżenia kondycji z odczuwalnym niewyspaniem. Po drodze niespodziewanie odbijam do Łodzi. Być tak blisko i nie wstąpić... ;-)

Łódź

Około 30 km przed Gnieznem zza chmur wynurza się słońce. W Wagowie w klimatycznym sklepie uzupełniam picie , zapas jedzenia i zdejmuję warstwę ubrania.

Wagowo


Przed Gnieznem zrywa się lekki wiaterek. Mimo , że w plecy to wcale mnie nie cieszy gdyż za godzinę będzie idealnym wmordewindem. W Gnieźnie radość z osiągnięcia półmetku , szybka fotka z Bolkiem Chrobrym i z powrotem na południowo-zachodnią Polskę.

Gniezno

Gniezno


Wracam bardziej południową trasą przez Śrem, Leszno, Głogów. Wiejący idealnie z przeciwka wiatr nasila się. Na otwartych , bezleśnych przestrzeniach Wielkopolski osiąga duże prędkości łamiąc co słabsze gałęzie. Miejscami nie jestem w stanie utrzymać prędkości 15 km/h. Co raz się zastanawiam czy dojadę do domu w takich warunkach. Pozostało jeszcze 200 km a średnia od Gniezna wypada marnie. Jak widzę "wiejące" w moją stronę gałęzie to od razu przypomina mi się ubiegłoroczny wyjazd do Poznania i wiosenny do Legnicy.
Niewybrednymi epitetami opisuję ten wmordewind :-) Nie tylko po cichu...
W Śremie robię dłuższą przerwę. Mała kawa, kanapki, czekolada. Uzupełniam picie.
Jadę ciągle jak pod górę. Jest ciepło. Musiałem się przebrać w krótkie spodnie i lekką bluzę. Po przejechaniu 300km już lekko popycham wzrokiem przebieg na liczniku.
Od Leszna wiatr jakby słabnie albo jest maskowany przez jeszcze dosyć duży ruch na ulubionej 12-tce.Czasami trafiają się odcinki rowerówki ale nie tyle co w Wielkopolsce "Poznańskiej".
 Styczna z siodełkiem ostro daje znać o sobie.
Od Szlichtyngowej już w ciemnościach. Przed 21.00 jestem w Głogowie. Jako bonus po ponad 400 km kilka przewyższeń i kilkukilometrowy objazd do Radwanic. Nie było gdzie tylko na tych górkach...

Głogów

Na pierwszej stacji benzynowej z ptakiem w herbie za Głogowem robię przerwę. Rozważam przed wejściem: kawa czy herbata ale dylemat rozwiązuje się na sposób trzeci. Obsługująca pani oznajmiła , że po 21.00 bar już nie pracuje i nie można kupić herbaty. Bardzo dużo to gotowania przy herbacie myślę sobie. Nie to nie. Kupuję małą mineralkę do uzupełnienia bidonu i rozkładam się na parapecie z własnym chlebem, konserwą i puszką pepsi wzbudzając zainteresowanie licznie przybywających tu spragnionych piwa i innych alkoholi sugerując w myślach zakup automatu do kawy na wyposażenie stacji...
Wymieniam baterie w lampkach , ubieram się w długie spodnie i grubszą bluzę, uzupełniam podręczne kieszenie batonami i krówkami i ruszam na ostatnie 70 km.
Radwanicka przerwa z posiłkiem postawiła mnie na nogi ale już nie na długo. Siedzenie na siodełku staje się nieznośne. Wykorzystałem już chyba wszystkie możliwe kombinacje siedzenia, bokiem, przodem, tyłem, po skosie...
Z każdej górki na stojaka.
Wiatr osłabł i dodatkowo w lesie nie jest tak odczuwalny. Kilometrów przybywa powoli. Aby do Przemkowa, Szprotawy , Żagania. Tempo znacznie spadło. O ile praca nóg jeszcze jest wystarczająco wydajna to styczna z siodełkiem jest w dosłownym słowa tego znaczeniu "palącym problemem". Od Szprotawy dopada mnie senność. Mam napój kofeinowy w puszcze ale jakoś nie spożywam. Będzie później ciężko zasnąć w domu.
Z kilkoma krótkimi przerwami oraz turbo-dożywianiem batonami, krówkami i czekoladą dojeżdżam do Żagania. Na koniec "górska premia" czyli wbić się na Wzniesienia Żarskie z kilkoma przewyższeniami przed i za Marszowem. W normalnych warunkach to pikuś ale mając w nogach pół tysiąca km to sprawa wygląda inaczej...
Nawet gładko poszły te przewyższenia. To chyba już radość z pokonania trasy pomagała mi na podjazdach.
Przed 2.00 po ponad 26 godzinach jazdy dojeżdżam do Żar z przejechanymi 502 km.
Radość.
Szybki prysznic ( nieźle przykurzony byłem ) , wypijam dużo wody, połykam 3 Asparginy, na tylną część ciała Bepanthen i spać.
O 8.00 się budzę, solidne śniadanie i znowu śpię do 16.00.
Spodziewałem się gorszego samopoczucia następnego dnia ale jest ok. Bepanthen skutecznie załagodził pożar na stycznej z siodełkiem. Poza tym lekkie zapalenie spojówek od wiatru i pyłu i zakwasy na nadgarstkach od trzymania kierownicy.




Zarys trasy. 502 km.
Podsumowanie:

Co jadłem i piłem:
Przed wyjazdem kolacja - 2 kanapki, mała kawa
4 kanapki gotowe z domu
1/2 chleba razowego z pasztetem drobiowym robione po drodze
12 batonów musli
4 batony typu góralki
 2 chałwy 100g
2 czekolady
20 dkg krówek

8 L soku pomarańczowego rozcieńczonego wodą 1:1 (4l soku + 4 l wody)
0,5 L soku jabłkowego
 2 małe  kawy z mlekiem
1 puszka pepsi
12 tabletek Aspargin

Rower: WOWER    spisał się bez zarzutów

Cały wyjazd poza późnym startem i niewyspaniem się przed wyjazdem przebiegł zgodnie z założeniami. Na zmaganie się z wiatrem poszło mi dużo energii ale cóż nie miałem wpływu na to wszechobecne zjawisko atmosferyczne. Lepiej byłoby w odwrotnej konfiguracji czyli pod wiatr tam a z wiatrem z powrotem ale to musiałbym skoczyć gdzieś na Berlin, Magdeburg...
Wróciłem do domu w lepszej formie niż się spodziewałem. O wiele lepszej niż po eskapadzie na 400 km w ubiegłym roku. Po kilkunastu godzinach snu byłem zdolny do normalnego funkcjonowania.
Wyjazd z wyjątkiem fotki pod Chrobrym w Gnieźnie i wyskokiem do Łodzi ;-) prawie pozbawiony cech turystycznego włóczęgostwa a Pojezierze Wielkopolskie i wchodzące w jego skład Pojezierze Gnieźnieńskie wygląda na mapie apetycznie...
Poza tym jak po każdym dalszym wyjeździe szosowym trochę jestem zmęczony towarzystwem ruchu samochodowego. Hałas , niezachowywanie odstępu przy wyprzedzaniu i wspomniane wcześniej oślepianie światłami drogowymi do przyjemnych nie należą.


TRASA
GALERIA

niedziela, 2 października 2016

Puszczańska 3 dniówka 2016

Po 2 latach wyjazdów w Sudety tegoroczną 3 dniówkę rowerową spędziłem na północ od domu. Celem był przejazd przez Puszczę Notecką , Puszczę Drawską i okoliczne pojezierza. Jak co roku zakładałem jechać "daleko od szosy". Nie zdążyłem wcześniej  dokładnie zaplanować wyjazdu, więc trasa tworzyła się na bieżąco ze startem ze stacji PKP w Zbąszynku dokąd dojechałem pociągiem z 1 przesiadką w Zielonej Górze. Limitu kilometrów nie ustalałem bo i tak bym go nie dotrzymał. Jak zwykle przygotowania do wyjazdu i "reisefieber" opóźniły pójście spać do 01.30 w nocy co nie przeszkodziło we wstaniu o 4.30 :-)

I Dzień 13.09.2016

 O 7.20 ruszam spod stacji PKP Zbąszynek w kierunku Łomnicy, Trzciela, Pszczewa, Międzychodu.


Jak najwięcej drogami polnymi, leśnymi. Chłodny, bezchmurny poranek zapowiada pogodny dzień. Przejeżdżam przez Pszczewski Park Krajobrazowy i szybko docieram do Międzychodu.


Zarys trasy I dnia ( 170km)

Drogi boczne  w rejonie są po większości niczym nie utwardzone i piaszczyste. Długi okres bez opadów deszczu sprawił , że piasek jest grząski. Co ciekawe, że mimo iż są to drogi gruntowe często występują tu drogowskazy.



Jezioro Chłop

Międzychód
W Międzychodzie drobne zakupy spożywcze oraz wizyta w księgarni. Zerkam tam na samoobsługową półkę z mapami a od tyłu podchodzi sprzedawca i pyta : Tego Pan szuka? Odwracam się , patrzę a w ręce trzyma on mapę " Puszcza Notecka" :-)
Do lasu wjeżdżam przez Radogoszcz, Mokrzec. Tam odszukuję zaginioną wieś Radusz. Niewiele z niej jednak pozostało. Następnie kierunek Lubiatów, Lubiatówka, Trzebicz. Puszcza Notecka to po większości las sosnowy uprawowy. Nie powiem , ładny z licznymi jeziorkami ale jako mieszkaniec Borów Dolnośląskich wolałbym coś bardziej dzikiego ;-)

Puszcza Notecka


Puszcza Notecka
 W Drezdenku przejeżdżam przez Wartę i zanurzam się w Puszczy Drawskiej. Tu już robi się ciekawiej i mniej płasko.

Drezdenko


Początki Puszczy Drawskiej
Planuję dojechać do Dobiegniewa i tam przenocować na jakimś campingu. Mimo ładnej pogody i licznych jezior w całej okolicy wszystkie już nieczynne. Po sezonie...Profilaktycznie zaopatruję się w większą ilość wody oraz prowiantu i ruszam dalej na północ w stronę Drawna. Jak nic nie znajdę to ostatecznie namiot na dziko. Już po zachodzie słońca z pomocą leśniczego w Radachowie znajduję agroturystykę " AGRO" we wsi Wygon. Tam mam do dyspozycji cały wypas camping. Zdecydowanie polecam to miejsce na nocleg.


Wygon. Agroturystyka "AGRO"

Największą niespodzianką noclegu w Puszczy Drawskiej był całonocny koncert jeleni mających we wrześniu rykowisko. Charakterystyczne ryki i stukanie poroży słychać było do samego rana i jeszcze dłużej. Próbowałem to nagrywać telefonem ale efekt był niezadowalający. W przyszłości trzeba zabrać jakiś włochaty mikrofon...

GALERIA I dzień


II Dzień 14.09.2016

 

Pobudka około 8.00, od rana słonecznie i dosyć ciepło. W spokojnym tempie "śniadanie na mapie" i zwijanie noclegu. Namiot błyskawicznie schnie w słońcu z porannej rosy. Smarowanie łańcucha , który szybko "schnie" w  warunkach piaszczysto - kurzowych. Opuszczam Wygon i kieruję się w stronę Drawieńskiego Parku Narodowego.

Zarys trasy II dnia (138 km)

Tutaj już napotykam puszczę o jakiej myślałem. Las mieszany , często bardzo gęsta , ciemna buczyna. Korony potężnych buków mimo bezchmurnego nieba wpuszczają bardzo niewiele słońca.

Drawieński Park Narodowy
Drogi oznaczone na mapie jako gruntowe w rzeczywistości są starymi , wąskimi porośniętymi trawą lub prawie całkiem przysypanymi liśćmi brukówkami.

Drawieński Park Narodowy
Można też napotkać znaki drogowe organizujące ruch, nieźle porośnięte glonami...

Drawieński Park Narodowy
Cały czas towarzyszą mi odgłosy rykowiska jeleni. Nie spodziewałem się tego w dzień. Co jakiś czas stada tych zwierząt przebiegają mi drogę. Bardzo płochliwe są i z daleka czuć ich charakterystyczny intensywny zapach. Im głębiej w las tym tych jeleni było więcej aż w końcu niedaleko ode mnie z gęstwiny wbiegł na drogę  byk , zatrzymał się na ułamek sekundy i od razu uciekł w zarośla. Okazałe zwierze... Czaiłem się później z aparatem ale nic nie upolowałem.
Dolina rzeki Drawy to prawdziwy smaczek przyrodniczy. Strome zbocza doliny, powalone obrośnięte mchem drzewa, dzikie zakola. Atrakcyjne miejsce dla kajakarzy.

Drawa

Drawa
Znad Drawy Kieruję się na wschód w stronę Trzcianki. Za Parkiem Narodowym las staje się coraz bardziej uprawowy, sosnowy. Mijam klimatyczne wsie i potężne łąki.

Załom


Jaglice


Prawie jak step

Z Trzcianki przez Czarnków jadę już na południe do Obrzycka gdzie w nieodległym Jaryszewie wygoglałem sobie agroturystykę do przenocowania.

Czarnków


Po drodze las zmienia się w rolniczy krajobraz Wielkopolski.


Kilkanaście km przed Obrzyckiem zanurzam się ponownie w Puszczy Noteckiej , którą opuszczam w Zielonejgórze.

Zielonagóra bez spacji :-)

Etap kończę w Jaryszewie. W agroturystyce do dyspozycji mam cały obiekt, właściciel mówi , że nie pamięta kiedy ktoś ostatnio chciał spać w namiocie... Rozkładam namiot na boisku do siatkówki. Równo, blisko do stolika i jest do czego przypiąć rower na noc.

Kolacja





 GALERIA II dzień



III Dzień 15.09.2016

Pobudka wymuszona nieco wcześniej. Albo dojazd rowerem do domu albo sprawdzonym wcześniej pociągiem ze Zbąszynka. Zadecyduję po drodze. Szybkie śniadanie , smarowanie łańcucha i zwijanie namiotu. Trochę mokry od rosy ale doschnie już w domu.
Ostatni dzień wyjazdu, niby jeszcze turystycznie ale już lekka presja czasu i kierunku. Ruszam więc na  Zbąszynek ale tak aby zahaczyć o Sierakowski Park Krajobrazowy, który zachęcająco wygląda mi na mapie.   

Zarys trasy III dzień. (200 km)
Region ciekawy, pozwala oddalić się od asfaltu, liczne jeziora i pagórkowate ukształtowanie terenu.

Okolice Zajączkowa

Jezioro Zajączkowskie
Gdzieś pod Pniewami polna droga od nieużywania zarosłą krzakami. Jechałem więc przez chyba ze 100 hektarowe pole po śladach ciągnika. Fajna tarka ;-)

Niekończące się pole
Po drodze spotykam zabytki architektoniczne jeszcze zamieszkałe.

Zabudowa drewniana
Za Pniewami obieram azymut na Miedzichowo. Drogi leśne stają się coraz bardziej piaszczyste, zmiękczane przez upalną pogodę ale drogowskazy na nich to nie rzadkość.

Rozjazd Węgielnia, Błaki
Często dosyć wiekowe, pamiętające chyba lata sześćdziesiąte.

Drogowskaz na Miedzichowo
Leśny trakt staje się coraz bardziej piaszczysty. Słońce pali jak na plaży albo prawie jak na pustyni.



Umęczyłem się do Miedzichowa. Mimo opon 2,2 ciężko było jechać. Fatbike by był tu odpowiedni.
W Lutolu Mokrym nad jeziorem zrobiłem sobie dłuższą przerwę na jedzonko po której zadecydowałem ,że jadę do domu rowerem.

Nad jeziorem w Lutolu Mokrym

Do Sulechowa poruszam się ciekawymi krajobrazowo bocznymi drogami. Na wylocie na Cigacice łapię kapcia w tylnym kole. Tak blisko do domu, że nie chce mi się wymieniać dętki. Pompuję koło aby zobaczyć na ile wystarcza. Nie jest źle, na ok. 20 km. Tak więc pompka w kieszeń i co kawałek przerwa techniczna :-)
Przejazd przez most w Cigacicach z dreszczykiem emocji  wywoływanym przez suche , skrzypiące i ruszające się deski na części "chodnikowej". Ilekroć tędy jadę zastanawiam się kiedy ktoś sprawdzał ich stan.

Cigacice stary most na Odrze
Chyba po sześciu przerwach technicznych już po zmroku wróciłem do domu.




GALERIA III dzień


Wyjazd udany. Fantastyczne 3 dni w siodle i 500 km często improwizowanymi trasami.3 dni oddania się rowerowej pasji. Pogoda rewelacyjna. Upały po 30 C, bezwietrznie. Po drodze oczywiście znalazłem jeszcze wiele miejsc do odwiedzenia w przyszłości. Na pewno zechcę dokładniej zwiedzić Puszczę Notecką a zwłaszcza jej obrzeża. Dobrym sposobem jaki mi się jawi to stała baza gdzieś nad jeziorem w Sierakowskim Parku Krajobrazowym a z niej jednodniowe wypady po okolicy. Temat na jakąś majówkę...