środa, 5 października 2016

500 km w 26 godzin

W ubiegłym sezonie trochę przetestowałem własne możliwości. Analiza pewnych niedociągnięć organizacyjnych wyjazdu na 400 km zaowocowała pomysłem na zmierzenie się z dystansem 500 km. Zastanawiałem się jak pokonać noc. Oczywiście wtedy kiedy jest ona krótka, czyli w lipcu. Niestety ani w lipcu ani w sierpniu nie udało mi się zsynchronizować wolnego czasu ze sprzyjającymi warunkami pogodowymi. Okazja taka trafiła się dopiero 27 września. Ze względu na znacznie krótszy już dzień rozpoczęcie wyjazdu ustaliłem na godz. 18.00 - 20.00. Trasa do Gniezna i z powrotem.
Dnia poprzedzającego miałem się porządnie wyspać i odpocząć. Potrzeba załatwienia licznych spraw spowodowała, że nic z tego spania i odpoczynku nie wyszło a gotowy do wyjazdu byłem dopiero grubo po 22.00. Problemy już na starcie...
Tak więc o godz 23.00 ubrany w odblaskową kamizelkę, z zainstalowanymi 2 lampkami z tyłu i 1 z przodu ruszyłem. Noc ciepła ( 16 C) , bezwietrzna. Niebo gwieździste, żadnych chmur. Po 5 km pierwszy postój. Za ciepło się ubrałem. Zrzucam 1 warstwę ubrania.


Wszystko co ciężkie ( zapas wysokokalorycznego jedzenia, rezerwowe picie, narzędzia, 3 dętki) spakowałem do torby podsiodłowej,  w plecaku tylko to co najlżejsze (ubrania i kanapki).
Po 15 km jazdy licznik wyświetlił komunikat o słabej baterii i zaprzestał pomiaru. Fuck! nie miał kiedy.


W Zielonej Górze na stacji benzynowej udaje mi się kupić pasującą baterię a urządzenie na szczęście nie straciło pamięci. Problem z głowy. Można jechać dalej.

Zielona Góra

W Zawadzie na wylocie w stronę Cigacic 2 rosłe psy postanowiły sprawdzić czy mam sprawny pierwotny instynkt ucieczki. Przestraszyłem się solidnie. Wyrzut adrenaliny pierwsza klasa. Przyśpieszenia dostałem wręcz kosmicznego. Nie doszły mnie ale nie odpuszczały dobre 300 m. Trochę ATP poszło na ratowanie nogawek...
To była ostatnia przykra niespodzianka tej nocy. Do świtu nic już nie zakłócało jazdy. Chwytam nocne flow... Nie wystąpiły też mgły , których się trochę obawiałem. Kieruję się na Sulechów, Wolsztyn, Grodzisk Wielkopolski, Kórnik.W ciemnościach pokonuję odcinek który znam na pamięć bez mapy.  Kilometry nawijają się dziesiątkami. Ruch samochodowy bardzo mały.
Jakoś przyzwyczajam się do nocnej jazdy ale mało to przyjemne. Nie widać okolicy, drogi, położenia łańcucha, wskazań licznika. Normą jest niezmienianie świateł drogowych na mijania przez kierowców samochodów.
Minusem nocnej jazdy  jest też to , że mimo oświetlenia często nie zauważa się dziur w nawierzchni a dla wąskich kół kolarki może się to skończyć uszkodzeniem opony.
Pierwsze 100 km jak rozgrzewka. W Wolsztynie pierwszy postój. Mała kawa , 2 kanapki uzupełnienie picia w bidonach i cieplejszy ubiór gdyż temperatura spada do 5 C.
W Wielkopolsce zaczynają się rowerówki. Pod Grodziskiem Wlkp. nawet oświetlone poza obszarem zabudowanym. Inny kraj normalnie...

Okolice Grodziska Wlkp.


Jadąc rowerem w nocy nie sposób przeoczyć piekarni. Pracują pełną parą a zapach pieczonego chleba w ich okolicy wyczuwam w kilku miejscowościach. W okolicach 4.00 rano licznie zaczynają się pojawiać na drodze firmowe furgonetki z piekarni.
Wczesnym świtem zjeżdżam z drogi nr 32 na lokalną 431 aby ominąć Poznań w porannym szczycie komunikacyjnym. Mimo przejazdu opłotkami natężenie ruchu samochodowego jest bardzo duże.


Około godziny 8.00 robię krótki postój na posiłek, zmianę mapy  i podłączenie smartfona pod powerbanka


Długo utrzymują się poranne chmury i temp. poniżej 10 C. Druga setka kilometrów przebiega bez obniżenia kondycji z odczuwalnym niewyspaniem. Po drodze niespodziewanie odbijam do Łodzi. Być tak blisko i nie wstąpić... ;-)

Łódź

Około 30 km przed Gnieznem zza chmur wynurza się słońce. W Wagowie w klimatycznym sklepie uzupełniam picie , zapas jedzenia i zdejmuję warstwę ubrania.

Wagowo


Przed Gnieznem zrywa się lekki wiaterek. Mimo , że w plecy to wcale mnie nie cieszy gdyż za godzinę będzie idealnym wmordewindem. W Gnieźnie radość z osiągnięcia półmetku , szybka fotka z Bolkiem Chrobrym i z powrotem na południowo-zachodnią Polskę.

Gniezno

Gniezno


Wracam bardziej południową trasą przez Śrem, Leszno, Głogów. Wiejący idealnie z przeciwka wiatr nasila się. Na otwartych , bezleśnych przestrzeniach Wielkopolski osiąga duże prędkości łamiąc co słabsze gałęzie. Miejscami nie jestem w stanie utrzymać prędkości 15 km/h. Co raz się zastanawiam czy dojadę do domu w takich warunkach. Pozostało jeszcze 200 km a średnia od Gniezna wypada marnie. Jak widzę "wiejące" w moją stronę gałęzie to od razu przypomina mi się ubiegłoroczny wyjazd do Poznania i wiosenny do Legnicy.
Niewybrednymi epitetami opisuję ten wmordewind :-) Nie tylko po cichu...
W Śremie robię dłuższą przerwę. Mała kawa, kanapki, czekolada. Uzupełniam picie.
Jadę ciągle jak pod górę. Jest ciepło. Musiałem się przebrać w krótkie spodnie i lekką bluzę. Po przejechaniu 300km już lekko popycham wzrokiem przebieg na liczniku.
Od Leszna wiatr jakby słabnie albo jest maskowany przez jeszcze dosyć duży ruch na ulubionej 12-tce.Czasami trafiają się odcinki rowerówki ale nie tyle co w Wielkopolsce "Poznańskiej".
 Styczna z siodełkiem ostro daje znać o sobie.
Od Szlichtyngowej już w ciemnościach. Przed 21.00 jestem w Głogowie. Jako bonus po ponad 400 km kilka przewyższeń i kilkukilometrowy objazd do Radwanic. Nie było gdzie tylko na tych górkach...

Głogów

Na pierwszej stacji benzynowej z ptakiem w herbie za Głogowem robię przerwę. Rozważam przed wejściem: kawa czy herbata ale dylemat rozwiązuje się na sposób trzeci. Obsługująca pani oznajmiła , że po 21.00 bar już nie pracuje i nie można kupić herbaty. Bardzo dużo to gotowania przy herbacie myślę sobie. Nie to nie. Kupuję małą mineralkę do uzupełnienia bidonu i rozkładam się na parapecie z własnym chlebem, konserwą i puszką pepsi wzbudzając zainteresowanie licznie przybywających tu spragnionych piwa i innych alkoholi sugerując w myślach zakup automatu do kawy na wyposażenie stacji...
Wymieniam baterie w lampkach , ubieram się w długie spodnie i grubszą bluzę, uzupełniam podręczne kieszenie batonami i krówkami i ruszam na ostatnie 70 km.
Radwanicka przerwa z posiłkiem postawiła mnie na nogi ale już nie na długo. Siedzenie na siodełku staje się nieznośne. Wykorzystałem już chyba wszystkie możliwe kombinacje siedzenia, bokiem, przodem, tyłem, po skosie...
Z każdej górki na stojaka.
Wiatr osłabł i dodatkowo w lesie nie jest tak odczuwalny. Kilometrów przybywa powoli. Aby do Przemkowa, Szprotawy , Żagania. Tempo znacznie spadło. O ile praca nóg jeszcze jest wystarczająco wydajna to styczna z siodełkiem jest w dosłownym słowa tego znaczeniu "palącym problemem". Od Szprotawy dopada mnie senność. Mam napój kofeinowy w puszcze ale jakoś nie spożywam. Będzie później ciężko zasnąć w domu.
Z kilkoma krótkimi przerwami oraz turbo-dożywianiem batonami, krówkami i czekoladą dojeżdżam do Żagania. Na koniec "górska premia" czyli wbić się na Wzniesienia Żarskie z kilkoma przewyższeniami przed i za Marszowem. W normalnych warunkach to pikuś ale mając w nogach pół tysiąca km to sprawa wygląda inaczej...
Nawet gładko poszły te przewyższenia. To chyba już radość z pokonania trasy pomagała mi na podjazdach.
Przed 2.00 po ponad 26 godzinach jazdy dojeżdżam do Żar z przejechanymi 502 km.
Radość.
Szybki prysznic ( nieźle przykurzony byłem ) , wypijam dużo wody, połykam 3 Asparginy, na tylną część ciała Bepanthen i spać.
O 8.00 się budzę, solidne śniadanie i znowu śpię do 16.00.
Spodziewałem się gorszego samopoczucia następnego dnia ale jest ok. Bepanthen skutecznie załagodził pożar na stycznej z siodełkiem. Poza tym lekkie zapalenie spojówek od wiatru i pyłu i zakwasy na nadgarstkach od trzymania kierownicy.




Zarys trasy. 502 km.
Podsumowanie:

Co jadłem i piłem:
Przed wyjazdem kolacja - 2 kanapki, mała kawa
4 kanapki gotowe z domu
1/2 chleba razowego z pasztetem drobiowym robione po drodze
12 batonów musli
4 batony typu góralki
 2 chałwy 100g
2 czekolady
20 dkg krówek

8 L soku pomarańczowego rozcieńczonego wodą 1:1 (4l soku + 4 l wody)
0,5 L soku jabłkowego
 2 małe  kawy z mlekiem
1 puszka pepsi
12 tabletek Aspargin

Rower: WOWER    spisał się bez zarzutów

Cały wyjazd poza późnym startem i niewyspaniem się przed wyjazdem przebiegł zgodnie z założeniami. Na zmaganie się z wiatrem poszło mi dużo energii ale cóż nie miałem wpływu na to wszechobecne zjawisko atmosferyczne. Lepiej byłoby w odwrotnej konfiguracji czyli pod wiatr tam a z wiatrem z powrotem ale to musiałbym skoczyć gdzieś na Berlin, Magdeburg...
Wróciłem do domu w lepszej formie niż się spodziewałem. O wiele lepszej niż po eskapadzie na 400 km w ubiegłym roku. Po kilkunastu godzinach snu byłem zdolny do normalnego funkcjonowania.
Wyjazd z wyjątkiem fotki pod Chrobrym w Gnieźnie i wyskokiem do Łodzi ;-) prawie pozbawiony cech turystycznego włóczęgostwa a Pojezierze Wielkopolskie i wchodzące w jego skład Pojezierze Gnieźnieńskie wygląda na mapie apetycznie...
Poza tym jak po każdym dalszym wyjeździe szosowym trochę jestem zmęczony towarzystwem ruchu samochodowego. Hałas , niezachowywanie odstępu przy wyprzedzaniu i wspomniane wcześniej oślepianie światłami drogowymi do przyjemnych nie należą.


TRASA
GALERIA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz